Wesoych wit
Dane osobowe i kontrola informacji, a sprawa polska

Bernadeta Gronowska, Jacek Rembikowski, Poznań 2009

Jak donoszą serwisy, właśnie rozpoczyna się dochodzenie w sprawie wycieku poufnych danych, dotyczących PGNiG. Podejrzanymi w sprawie są doradcy inwestycyjni. Na GPW wrze, dziennikarze mają temat, a maklerom poza sankcjami prawnymi, powiedzmy standardowymi grozi utrata prawa do wykonywania zawodu (Onet, 22. lipca 2009).

 

W zakresie informacji poufnej sprawa jest dość prosta. Wiadomo co jest poufne, a co nie, a przynajmniej co powinno być. Wiadomo kto ma prawo korzystać i w jakim zakresie z dostępnych dla niego danych. No i na koniec wiadomo, co grozi za naruszenie zasad poufności, choć czytając czasem wiadomości można w to zwątpić.

 

 

Niestety ciut gorzej sprawa się ma w przypadku ochrony danych osobowych, które jak to kiedyś stwierdził jedne z kolegów przez pięćdziesiąt lat były jawne, jak sygnalizacja świetlna, a teraz się okazuje, że jawnymi nie są.

 

Ustawa o ochronie danych osobowych obowiązuje nas od dawna. Można na nią patrzeć pod różnym kątem – zarówno jako na coś pozytywnego, jak i negatywnego, bo np. jak nie odnieść wrażenia, że ktoś coś kręci albo przynajmniej przesadza, bo skoro Klient nie pyta nas, co my z tymi danymi robimy, to po co tyle szumu? Nie można napisać prostej, jednozdaniowej ustawy, w której napisano by – dane chronić, nie rozpowiadać bo ktoś nas za to postawi do kąta?

 

 

Co więcej, żyjemy w kraju, w którym jakość zapisów prawnych pozostawia wiele do życzenia, co powoduje że wiele osób nie bardzo przejmuje się tym o czym stanowi prawo, a skupiają uwagę na prawie domniemanym. Nie raz mieliśmy do czynienia ze stwierdzeniami, że niczego rejestrować nie będę, bo jak to zrobię, to mnie skontrolują, a tak mam spokój. No i coś w tym jest, bo jak poważnie podejść do ustawy, przy której Komisja Przyjazne Państwo mogłaby się wykazać? Jak podejść do czegoś, czego do końca nie potrafią zinterpretować urzędy, nie mówiąc już o tym, że twórcy, pisząc ową ustawę zapomnieli o pewnych realiach. Jak się nie denerwować, kiedy człowiek czyta „o ile przepis innej ustawy nie stanowią inaczej”? Toż to ustawodawczy majstersztyk, porównywalny z budową dziur do łatania na drogach, czy ustawianiem domina z całą masą furtek, zakrętów i innych bardzo ciekawych sztuczek. Autor pewnie się obrazi, bo w zamyśle z pewnością miał uzupełnienie w późniejszym terminie setek ustaw, dając pole do popisu prawnikom w stylu - znajdź brakujący element, no i z resztą dał.

 

 

Całość ma prawo spotęgować także fakt, iż my sami generalnie nie przywiązujemy do tych zagadnień wagi. Raz z powodu braku czasu, którego i tak nie mamy w nadmiarze, dwa – i tak nie znamy całości prawa, więc wolimy nie dotykać, bo o lawinę nie trudno, no i trzy – chyba nie wszyscy uznają własne imię za swego rodzaju majątek – jedyny, którego do całkiem niedawna nie dało się ukraść. 
To wszystko powoduje, że połowa ustawy faktycznie jest martwa. Ustalamy formularze, zasady, których wykorzystanie w przyszłości jest bardzo wątpliwe – no to jak się człowiek ma nauczyć czegoś, co i tak mu się w najbliższej przyszłości nie przyda?

 

 

Rozważanie tego typu można by ciągnąć w nieskończoność, chociażby dlatego, że interpretatorów w kraju mamy często tylu ilu nas tu mieszka, a i tak może się okazać, że tematu nie wyczerpiemy i naprawdę, taka postawa nie jest godna polecenia.

 

 

Warto bowiem jednak spojrzeć na ODO z zupełnie innej strony. A wszystko dlatego, że w tej całej rzeczywistości musimy się odnaleźć i nadal funkcjonować.

 

Ustawa jest, to fakt. Obowiązywały i/lub obowiązują nas zatem jakieś zasady. Co więcej, powoli rośnie nam pokolenie ‘amerykańskich prawników’, którzy pod przykrywką rzekomego działania na rzecz Klienta, kopią niczym górnicy w stertach akt i zapisów, tropiąc haczyki, których można się czepić oraz dziury, w które można wrzucić nieświadomą zagrożenia ofiarę.

 

Jak zatem wygląda nasza ustawa, a właściwie nasze podejście do niej? W wolnych chwilach, tropiąc coś, czego można by się złapać, udało nam się natknąć m.in. na przypadki niby niegroźne, a jednak…

 

Otóż, przychodzi Klient do banku i prosi o kredyt. Bank odpowiada, że i owszem. Daje do wypełnienia wniosek i rozpoczyna procedurę sprawdzania wiarygodności, sięgając do BIKu… 
No i problem gotowy. W tym przypadku nie dla banku, w końcu kto pyta nie błądzi. Tylko kto pozwolił udostępniać BIKowi dane stronie trzeciej? Ale spokojnie…

 

 

Sami Klienci póki co korzystają z BIKu w ciut inny sposób. Składają wnioski, potem sprawdzają BIK i idą do tych, których nie znajdą w rejestrze – sprytne prawda? Generalnie w wielu przypadkach na etapie umowy pojawia się zapis, zgodny z ustawą o tym, że bank będzie przekazywał nasze dane do BIK ale BIK, to podmiot obcy i dalsza dyspozycja nie jest już taka oczywista.

 

 

Problem chyba tkwi w tym, że skupiamy się na ogólnie tworzonych, nazwijmy je ‘mitach’ w myśl których Klient oświadcza nam, że wyraża zgodę na przetwarzanie danych w ramach umowy, choć ustawa wcale tego nie wymaga (art. 23 ust.1 lit 3 Ustawy o ochronie danych osobowych – Dz. U. rok 2002, nr 101, poz. 926 z późn. zmianami) i mamy wrażenie, że wszystko jest OK. Niestety sprawa, aż tak banalna nie jest…

 

 

Brak uporządkowania wielu kwestii, a w tym przypadku dbałości o zapisy może okazać się bardziej zgubny niż się wydaje na pierwszy rzut oka.

 

Ręka do góry kto posiada w umowach lub regulaminach zapis, dotyczący zgody lub informację o dłuższym przechowywaniu danych? Ustawa dopuszcza taki przypadek ale musi mieć to formę jawną, w przeciwnym razie Klient może nam się zagotować i bigos gotowy (art. 23 ust.2 Ustawy o ochronie danych osobowych – Dz. U. rok 2002, nr 101, poz. 926 z późn. zmianami). Ale tropmy dalej…

 

 

Skoro zgodnie z zapisem dane w stosownym momencie mają być usunięte lub ich wykorzystanie ma ograniczony charakter, a ustawodawca nakłada na administratora odpowiedzialność za dane, to dalsze dysponowanie nimi w BIKu nie powinno mieć miejsca. A co to oznacza? A no to, że w umowie brak zapisu o tym, że dane będą przechowywane dłużej (dopuszczalne jest 12 lat – art. 105a Ustawy Prawo Bankowe z dnia 29 sierpnia 1997 r. z późn. zmianami) skutkuje koniecznością ich usunięcia i cała idea BIKu ulatuje niczym babie lato, co więcej może się okazać, że ktoś narobi przy tej okazji bałaganu, krzycząc na całe gardło, że ktoś tu łamie prawo – zwłaszcza ten, co ma problemy ze spłatą zadłużenia, bo nagle okaże się, że wartość jego imienia bez względu na wzgląd osiągnie niewyobrażalny poziom.

Na całe szczęście okres 10 lat okazał się okresem owocnym i doczekaliśmy się stosownych aktualizacji – przecież kilka akapitów wyżej o tym pisaliśmy, że tak będzie tylko później…

 

Nowelizacja Ustawy Prawo Bankowe zmienia obraz sytuacji na zgoła inną i wprowadza zasadę mówiącą o tym, że Klient, który ‘nawala’ nie ma prawa głosu, natomiast zgodę może wyrazić i odwołać w każdej chwili ten, co nie ma nic do ukrycia, a więc wywiązuje się z zobowiązań:

 

  1. Instytucje, o których mowa w ust. 1, mogą, z zastrzeżeniem ust. 3, przetwarzać informacje stanowiące tajemnicę bankową w zakresie dotyczącym osób fizycznych po wygaśnięciu zobowiązania wynikającego z umowy zawartej z bankiem lub inną instytucją ustawowo upoważnioną do udzielania kredytów, pod warunkiem uzyskania pisemnej zgody osoby, której informacje te dotyczą. Zgoda ta może być w każdym czasie odwołana.
  2. Instytucje, o których mowa w ust. 1, mogą przetwarzać informacje stanowiące tajemnice bankowe dotyczące osób fizycznych po wygaśnięciu zobowiązania wynikającego z umowy zawartej z bankiem lub inna instytucją ustawowo upoważnioną do udzielania kredytów, bez zgody osoby, której informacje dotyczą, gdy osoba ta nie wykonała zobowiązania lub  dopuściła się zwłoki powyżej 60 dni w spełnieniu Świadczenia wynikającego z umowy zawartej z bankiem lub inna instytucja ustawowo upoważnioną do udzielania kredytów, a po zaistnieniu tych okoliczności upłynęło co najmniej 30 dni od poinformowania tej osoby przez bank lub inną instytucję ustawowo upoważniona do udzielania kredytów o zamiarze przetwarzania  dotyczących jej informacji stanowiących tajemnicę bankową, bez jej zgody.

 

(art. 105a Ustawy Prawo Bankowe z dnia 29 sierpnia 1997 r.; zmiana z dnia 26. 01. 2007r. – Dz.U. 2007. nr 42. poz. 272)

 

 

 

Uff, prawda – co za ulga, można odetchnąć – prawnicy z Sejmu się sprawili. Problem w tym, iż w wielu przypadkach cały ten okres – od wejścia ustawy do aktualizacji generalnie sprawa była dość kiepsko poukładana, a tak niestety wygląda wiele polskich ustaw. Co to oznacza?

 

 

A no wprowadzając stosowne informacje i rzetelnie informując Klienta faktycznie wpływamy na pozytywna stronę BIKu, nie robiąc tego budujemy wizerunek banku, który tylko czyha na błąd nieznającego prawa obywatela, a nie śledząc uważnie tego co dzieje się w ramach ODO, czyli traktując zabawę po macoszemu, sami narażamy się na to, że staniemy się pożywką dla ‘amerykańskich prawników’, znajdując się nagle po nie właściwej stronie barykady, bo to my okażemy się tym co prawa nie znają i muszą się nagle bronić, a to są niepotrzebne koszty i nerwy.

 

Dlatego właśnie konieczne jest przeglądanie umów pod kątem zapisów i ich odświeżanie, uwzględniające zmiany, aby uchronić się przed konsekwencjami nawet nieświadomego naruszenia prawa. Z tego samego powodu konieczne jest przeglądanie i akceptacja informacji publikowanych na zewnątrz, bo z jednej strony pełne publikowanie regulaminów i procedur, to niewątpliwie ruch 
pro-kliencki, lecz z drugiej strony niedźwiedzia przysługa, którą możemy sami sobie zafundować…